m

profilki
profilki
profilki
profilki

poniedziałek, 26 września 2016

#CzarnyProtest


Miałam pisać o wrzosach w kulturze celtyckie i normańskiej, ale jestem tak wkurzona na obecną sytuacje kobiet, że wulgarne słowa aż cisną się na usta. Dlatego wolę o tym napisać i pojechać na politykę naszego państwa. Siedzenie w milczeniu i patrzenie na rozwój sytuacji nic nie da. 
O tym, że w naszym kraju jest coraz gorzej wie każdy kto nie jest głupi i ślepy. Nie głosowałam na PIS i nigdy zamierzam, zwłaszcza po tym jaki cios zadał wszystkim kobietom w Polsce, które chcą mieć prawo decydowania o własnym ciele. Chcą nam kobietom zabrać to prawo. A to już jest cios poniżej pasa!! Od tygodni wiadomo co się dzieje. Mówią o tym media telewizyjne i internet. Rząd chce całkowitego zakazu aborcji. I nie chce rządnego "ale" w tej kwestii!! Nie bierze w pod uwagę przeciwności losu, a wiadomo że życie płata nam figle i mogą nas spotkać różne tragedie.
21 wrześnie rozpoczęła się inicjatywa, w której osoby biorące w niej udział ubrały się na czarno, aby zamanifestować swój protest na ulicach, w szkole, w pracy i w internecie. 

#CzarnyProtest NIE dla barbarzyństwa wobec Kobiet!


To okrutne i nieludzkie prawo będzie zagrażało każdej z nas. Nie chcemy żyć w kraju, w którym przy łóżku ciężarnej kobiety czuwa policjant i prokurator, gdzie każde poronienie kończy się śledztwem, gdzie zgwałcone dziewczynki zmuszane są do rodzenia dzieci swoich gwałcicieli.
W środę, w dzień rozpoczęcia obrad Sejmu, ubierzmy się na czarno. Każda z nas może symbolicznie zamanifestować sprzeciw – w domu, w pracy, na spacerze, w szkole, w internecie. Pokażmy, że nie godzimy się na odbieranie nam prawa do zdrowia, do bezpieczeństwa, do godności i szacunku. Pokażmy naszą siłę, nasz sprzeciw, naszą solidarność. Zrób sobie zdjęcie, dodaj do wydarzenia albo wrzuć do siebie na profil z hasztagiem #CzarnyProtest.
Nie zgadzajmy się na życie w strachu, na cierpienie i lęk. Nie zgadzajmy się na tortury zamiast opieki, zastraszanie zamiast wsparcia. Na odbieranie nam głosu, na decydowanie o nas wbrew naszym sumieniom. Dołącz do Czarnego Protestu. Nie chcą nas słuchać, niech nas zobaczą!
– apelują organizatorki z partii Razem.

Sytuacja jest o tyle poważna, że ponoć chcą karać kobiety 5-letnim więzieniem za nieumyślne poronienie. Przecież to absurd! 
Jak można wsadzić do więzienia kobietę, która nie jest w stanie donosić ciąży. 
Nastoletnie dziewczynki chcą zmusić do rodzenia dzieci swoich oprawców. A jeszcze przed chwilą oburzali się, że dzieci rodzą dzieci - "no jak tak można?!". Gdzie tu logika? A nie zapomniałam, że naszym politykom jej brakuje. Choć z drugiej strony to cwaniaki, oni wiedzą co robią. Nigdy nie robią czegoś dobrego dla swoich obywateli, tylko wszystko na swoją korzyść. Nie pojmuje tylko jaką korzyść da im całkowity zakaz aborcji. Wszyscy politycy ci za całkowity zakazem aborcji są pro-life. Ja rozumiem chronić ludzkie życie, ale dlaczego nikt nie jest za ochroną życia kobiety kiedy ciąża jej zagraża. I ma być z góry skazana na śmierć. Bo nie może usunąć ciąży. To jest dopiero sk**********o. 
Co jeszcze chcą nam zabrać? Może prawo do głosowania, skoro chcą nam odebrać decydowania o własnym życiu, zdrowiu i ciału.
Chcą z nas zrobić inkubator - worek do rodzenia dzieci. Uprzedmiotawiają nas kobiety. Nie liczą się z nami, nie traktują nas jak człowieka. A kościół katolicki chce z nas zrobić męczennice bez naszej własnej woli. Gdyby mogli to pewnie uwiązaliby nas na smyczy i traktowali gorzej jak psa. Chociaż chyba już to zrobili. 



Ale ja nie jestem psem, mnie nie da się wytresować, nie będę grzecznie i posłusznie patrzeć i podporządkowywać się temu co rząd chce. Co zabrania obywatelkom niczym właściciel, który zabrania swojemu psu szczekania zakładając mu kaganiec i przywiązując do budy, aby był posłuszny. Nie jestem suką, tylko wilczycą. I ja chce odzyskać swoje poczucie wolności.
Chce mieć pewność, że kiedy stanie mi się krzywda albo moje zdrowie lub życie będzie zagrożone to prawo stanie po mojej stronie i będzie wyrozumiałe a nie przeciwko mnie i będzie osądzać jak morderce. Tak jakbyśmy były gorszej kategorii. 
"Kiedy przydarza się innym, mówisz - to smutne, ale biedactwo. Jednak, gdy Ciebie to spotyka odczuwasz wszystko inaczej. Zaczęło się od drobnostki, urosło z czasem. Przyjaciele których kochałeś i sądziłeś, że znasz, po prostu zniknęli. Dziwne uczucie. Błogosławieństwo czy przekleństwo."
Choć cytat, dotyczy nieco innej sytuacji, to myślę, że uczy tego samego w każdej innej kiedy jest się ofiarą.
Bo kiedy dotknie którąś z nas tragedia jak np. gwałt, nieoczekiwane poronienie albo gdy lekarz oznajmi takiej kobiecie, że dziecko ma poważną chorobę genetyczną i albo nie pożyje długo  i umrze w mękach i bólu albo czeka go życie z kalectwem do końca życia w okropnych warunkach - to usłyszysz "to smutne, ale biedactwo". Tylko współczucie we słowach od innych, a prawdziwej pomocy znikąd nie uświadczy. Bo nawet jeśli taka kobieta urodzi chore i zdeformowane dziecko - to albo będzie wytykana palcami i szykanowana słowami "patrz urodziła potwora" albo dostanie fałszywą litość i troskę pod publikę.
Czy to tak trudno dzisiaj postarać się o odrobinę empatii? Czy to tak trudno postawić się na czyimś miejscu i okazać nieco zrozumienia? Postawcie się na miejscu kobiety, która musi urodzić niepełnosprawne dziecko, której nie stać na leki i leczenia i rehabilitacje i ledwo wiąże koniec z końcem. Postawcie się na miejscu dziecka, którego ciało jest jego własnym więzieniem i a jego dzieciństwo to szpitale, ciągłe operacje. Nie twierdze, że każde niepełnosprawne dziecko trzeba usunąć. Bo są niepełnosprawne dzieci, które potrafią być szczęśliwe, codziennie walcząc ze swoją chorobą i pokonując przeciwności losu. Ale rodzai niepełnosprawności jest tyle co samych niepełnosprawnych. Każda inna i każda uciążliwa na swój sposób. Są tacy, którzy nie potrafią normalne egzystować bez pomocy specjalistycznych maszyn, wegetując niczym roślina. Co jest poniżej godności życia ludzkiego. A czy ktoś pomyślał co stanie się z dzieckiem po śmierci dziadków i rodziców. Zostanie samo na pastwę losu i kto się nim zajmie? Państwo, które daje takim rodzinom marne pieniądze, które nie chce takim niepełnosprawnym dać pracy? Postawcie się na miejscu kobiety, której ciąża jest zagrożona i zagraża jej życiu. Zostaje skazana na śmierć, osieracając w ten sposób np. dwójkę małych dzieci.


MY BODY. MY DECISION! - Moje ciało, moja decyzja! 

Ale ja wciąż jeszcze mam wybór. Wcale nie muszę urodzić dziecka z poważnymi wadami genetycznymi i wcale nie muszę " urodzić dziecka martwa". Bo to moje ciało. Jeśli zechce kiedyś założyć rodzinę i mieć dziecko, to na pewno nie tu w Polsce. Jest mnóstwo krajów, w których aborcja jest legalna. Mogę się wyprowadzić. Ale na pewno nie wydam na świat dziecka w Polsce. A jeśli moje życie potoczy się tak a nie inaczej, że w Polsce pozostać będę musiała, to zawsze jest jeszcze adopcja. 
Cieszy mnie fakt, że z inicjatywy ludzi rozumnych stworzono #CZARNYPROTEST, ale jestem realistką i wiem, że samo ubranie się na czarno i pokazanie tego w pracy, w szkole, na spacerze czy w internecie nie do końca może starczyć. Bo szczerze co sobie z tego zrobią politycy zwolennicy pro-life, że przyjdziemy pod sejm ubrani na czarno i będziemy krzyczeć. Nie wiem, oświećcie mnie, ale nie przypominam sobie, aby jakikolwiek protest zdziałał cuda w Polsce i coś zmienił w naszym kraju. Tutaj chyba potrzeba bardziej zdecydowanego kroku. Ale potrzeba nam też ludzi, którzy potrafiliby nas zmotywować do tych działań, do skutecznego ataku. Takich ludzi jak np. pół legendarna tarczowniczka Lagertha, która okazała się mieć bardziej męską odwagę niż nie jeden wiking. To przecież dzięki jej odwadze i determinacji za czasów Ragnara wikingowie wygrali jedną z bitew. Takich jak celtycka Królowa Boudicca, która po tym jak ją wychłostano a jej dwie córki zostały zgwałcone przez rzymskich żołnierzy - pokazała, że nie warto z nią zadzierać i że potrafi być bardzo mściwa. Doprowadziła do porozumienia między plemionami brytów i poprowadziła powstanie. Napadła na Calumodunum, Londinium i Verulanium. W tych trzech miastach dzięki Boudice celtowie w zemście wymordowali od 50 do 80 tys. Rzymian. Czy nie tego też uczy nas historia, że nie warto czasem zadzierać z kobietami?

Nawet jeśli zwolennicy całkowitego zakazu aborcji nie chcą słuchać zwykłych ludzi, to niech chociaż posłuchają co mają do powiedzenia ludzie, którzy życie i śmierć znają od podszewki jak np. lekarze a m. in. prof. Romuald Dębski. Poniżej zamieszczam wybrane przeze mnie fragmenty wywiadu z panem profesorem. 


- Według konserwatystów matka ma być worem na urodzenie zapłodnionej komórki jajowej. Chronią komórkę, zapominają o prawach kobiety - tak ginekolog prof. Romuald Dębski kwituje projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej.


Jadąc do pana pomyślałem sobie tak: dwóch facetów będzie gadać o tym, że inni faceci chcą ograniczyć prawa kobiet. Znowu.
- Zgadza się. A kobiety w wieku rozrodczym mają najmniej do powiedzenia. To, co leży w Sejmie - projekt zaostrzenia przepisów aborcyjnych - to jest ograniczenie ich praw. Forsują je ludzie, których to osobiście nigdy nie dotyczyło albo już nie dotyczy.
[....]
- W Wielkiej Brytanii rozwiązano to prosto: żeby otworzyć specjalizację ginekologiczno-położniczą, trzeba złożyć deklarację, że się będzie postępowało zgodnie z wiedzą medyczną, a nie z innymi uwarunkowaniami.
Czyli można?
- Można. I dla mnie to jest kluczowa sprawa. Problem mojego pacjenta czy pacjentki rozpatruję przez pryzmat wiedzy medycznej. Przez pryzmat moralny to mogę sobie rozpatrywać mój własny stosunek do samego siebie. Tu jest sytuacja lekarz - pacjent. I jeżeli pacjent deklaruje, że chce wybrać takie czy inne rozwiązanie, to moim obowiązkiem jest postępować zgodnie z polskim prawem i wiedzą medyczną, a nie zasłaniać się klauzulą sumienia.
Wiem, że nie potrafiłbym takiej decyzji podjąć. Nie mógłbym być lekarzem ginekologiem.
- Nie mógłby pan. Ale też trzeba znać drugi koniec.
Tego kija?
- Tak.
A jak ten drugi koniec wygląda?
- Jak poród z ciąży akranialnej, gdy płód nie ma kości pokrywy czaszki. Jak poród z ciąży z agenezją (brakiem - przyp. red.) nerek. Jak konsekwencje zespołu Pataua (m.in. wady narządu wzroku, rozszczep wargi lub podniebienia, anomalie kończyn, wady sercowo-naczyniowe i inne - przyp. red.). Jak konsekwencje zespołu Downa.
Powiedzmy jakie.
- W ogromnej większości są to dzieci na pewnym etapie bardzo kochane. Dzięki postępowi medycyny całkiem długo żyją. A potem umiera babcia. A potem umiera mama. A potem umiera tata - jeśli jest. Rodziny się rozpadają, bardzo często niestety nie wytrzymują tego mężczyźni, często mama zostaje sama z dzieckiem. Albo zostaje samo dziecko. Trafia wtedy do ośrodków, gdzie obcy się niby nim zajmują.
Tylko wie pan, że dla zwolenników całkowitego zakazu aborcji nie jest to argument.
- Ale ja mam do nich jedną, prostą prośbę. Niech ktoś z nich przyjdzie i zadeklaruje: adoptuję dziecko pana pacjentki z zespołem Downa. Natychmiast namówię tę pacjentkę do tego, żeby ona to dziecko urodziła i oddała do adopcji. Do tej pory nikt z ruchów pro-life czegoś takiego nie zrobił. Czekam na listę posłów pro-life, które adoptują dziecko z zespołem Downa. Natychmiast będziemy walczyli, żeby te dzieci się urodziły. A teraz mogę tylko poinformować pacjentów, że ich dziecko będzie miało to schorzenie.
Odsyłałem kiedyś przyszłych rodziców, którym miało się urodzić dziecko z zespołem Downa, do przedszkoli integracyjnych - żeby poznali i zrozumieli, na czym to polega. Przestałem to robić. Wie pan, dlaczego? Bo miałem poczucie, że pośrednio namawiam tych rodziców do aborcji. Każda osoba, która zobaczyła gromadkę takich dzieci, przychodziła z decyzją o przerwaniu ciąży. Bo ogromna większość kobiet ciążę z downem przerywa.
Dlaczego?
- Nie widzą możliwości opieki nad takim dzieckiem. Bo to jest tak naprawdę totalne wywrócenie im życia.
Ale motywują swoją decyzję swoim życiem? Że to ich, a nie dziecka, życie będzie ciężkie?
- Oczywiście są osoby, które takie zobowiązanie podejmą. Ale jest ich mało. Gdy ludzie mają świadomość, że to decyzja na całe życie, często oznaczająca dla jednego z rodziców rezygnację z pracy... Wie pan ile zasiłku dostaje miesięcznie kobieta, gdy decyduje się rzucić pracę, by opiekować się dzieckiem?
Chyba wolę nie wiedzieć.
- Około 1700 zł miesięcznie na utrzymanie siebie i dziecka. Znacznie częściej spotykam się z podejmowaniem decyzji o kontynuacji ciąży z potężnym uszkodzeniem, gdy wiadomo jest, że to dziecko dość szybko umrze. Dla ludzi decyzja w tę czy w tamtą stronę jest bardzo trudna. A tu - choć to, przyznaję, brutalne - wiadomo, że natura prędzej czy później zadziała sama.
Cały wywiad mieści się w linku obok: Wywiad Gazeta.pl


środa, 24 sierpnia 2016

Jarmark św. Dominika


   W te wakacje spędziłam lato na morzem, a konkretnie w Gdańsku. Potem byłam na Kaszubach. Nie powiem, bo podoba się mi nad morzem, zwłaszcza jeśli mowa wspaniałej architekturze starego miasta w Gdańsku (chyba podoba mi się bardziej jak Kraków, choć i to miasto ma swój urok). No i lato jest tam bardziej znośne niż tutaj u mnie. Jednak dużo bardziej pragnę jechać w góry. Tak bardzo mi za nimi tęskno, że nie mogę się doczekać kiedy znów będę planować wyjazd i pakować swój 60 litrowy plecak. Ale niestety takie podróże są droższe niż wycieczka nad morze zwłaszcza kiedy ma się tam rodzinę. Postanowiłam, że ich odwiedzę, a przy okazji zobaczę co ciekawego dzieje się na jarmarku św. Dominika, który jak co roku odbywa się pod koniec lipca. Dawno mnie tam nie było. Wiele razy tam byłam mając gdzieś 8-14 lat. Ostatnim razem byłam chyba w pierwszej czy drugiej klasie liceum tj. 5-4 lata temu.
Byłam, zobaczyłam, obeszłam cały jarmark, widziałam... i co? I nic, z przykrością muszę stwierdzić, że z roku na rok to coraz większy tam bubel tzn. chińskie gówno. Nie warte, żeby nawet na to spojrzeć. Mimo to, jednak zdarzają się perełki. Rzeczy warte zwrócenia uwagi i kupienia. Choć niestety nie na mój portfel. Bo jak już coś porządnego się znajdzie to i drogie jest. I tych wartościowych rzeczy było całkiem sporo, które bardzo mi się podobały. Głównie robione przez artystów np. obrazy, ręcznie szyte laleczki, gliniane garnki i kubki, ubrania również szyte ręcznie, torby ze skóry, ubranka dla dzieci też szyte ręcznie, nieco artystycznej biżuterii można też na jarmarku spotkać, no i obędzie się też bez jedzenia, które z łatwością można tam dostać. No i jak zawsze jest tam handel "rupieciami" czyli stare obrazy, dywany, naczynia metalowe, telefony, krzesła, stoły, ramy, lampy naftowe czy nie czyli wszystko dla fanów antyków.. Tych rupieci to jedynie co mnie interesuje to aparaty analogowe.


   Ale co jest najciekawsze w całym targu, prócz tego czym obecnie handlują? Historia i to dość długa, ponieważ owy jarmark ma aż 756 lat, jego początki sięgają XIII  wieku, a dokładnie 1260 roku. Pewnie liczyłby więcej, gdyby nie fakt, że został przerwany z powodu konfliktu i przywrócony dopiero długo po II wojnie światowej. Po 33 latach czyli w 1972 roku został wznowiony.
Przejdźmy jednak do początków historii tego jarmarku. Jak już wspomniałam tradycja jego trwa niemalże ponad 750 lat, czyli odkąd został on ustanowiony bullą papieską Aleksandra IV na wniosek Dominikanów. Stąd właśnie jego nazwa.
Jarmark miał na celu nakłonienie wiernych do uczestnictwa we mszy odpustowej w dzień św. Dominika (wówczas 4 sierpnia), dzięki, której można było otrzymać 100 dni zwolnienia z czyśćca. P godz. 12:00 rozbrzmiewały dzwony obwieszczające rozpoczęcie Jarmarku na placu Dominikańskim. Ludowy festyn pierwotnie służył nabożnym modłom i zabawie, a później przekształcił się w imprezę handlowo-kulturalną o dużym znaczeniu dla miasta. Początkowo odbywał się na placu Dominikańskim, ale wraz z postępującym rozwojem targu plac szybko okazał się zbyt mały i Jarmark przeniósł się w okolice Wałów Jagiellońskich i ul. Długiej. Zaczęły powstawać nowe dodatkowe place targowe, takie jak Targ Drzewny, Sienny, Węglowy, Wąchany, Rybny, których nazwy pochodziły od towarów, jakimi na nich handlowano, oprócz Długiego Targu, którego nazwa pochodzi od jego kształtu.
Na sierpniowe Jarmarki do portu Gdańskiego przybywało ok 400 statków z różnych krajów. Dawniej można tam było zakupić pierniki toruńskie, kaszubską ceramikę, czeskie szkło, wschodnie futra i dywany, angielskie sukno, cygańskie garnki, gdańską wódkę bursztyn. Oprócz kupców zbierali się tam także liczni cyrkowcy, kuglarze, akrobaci i zespoły teatralne.
Chciałabym sama przeżyć taki jarmark jaki był kiedyś. Odczuć ten klimat, prawdziwego średniowiecznego jarmarku. Musiał być piękny.


Jarmark św. Dominika stał się ważnym świętem, na które przybywała szlachta, a nawet sam król. Dla gdańszczan najbardziej pamiętny był Jarmark z 1310 roku, kiedy to korzystając z nieobecności w mieście króla Władysława Łokietka, Krzyżacy po raz pierwszy złupili miasto, mordując cześć kupców i ludności, przebywających na Jarmarku. Szkoda w szkołach nas o tym nie uczono, kiedy był temat krzyżaków. Ale zauważyłam, że dzisiaj w szkołach historie traktuje się strasznie powierzchownie i uczą czasem nas kompletnych bzdur. 
Jarmark Dominikański od wznowie po 1972 roku trwał 2 tygodnie. W 2004 podjęto decyzje o wydłużeniu imprezy do 3 tygodni. Od wielu już lat co roku bierze w niej udział ponad 1000 handlowców, artystów, rzemieślników i kolekcjonerów, a odwiedza ją codziennie ok 70 tys osób, w weekendy nawet dwa razy więcej. Jak podają organizatorzy, w czasie każdego Jarmarku przez ulice Starego Miasta przewija się w sumie ok 5 mln odwiedzających. Formuła obecnego Jarmarku nawiązuje do jego średniowiecznej tradycji, czyli handlowania i dobrej zabawy (na pewno, jeśli nie będzie się liczyć tego chińskiego bublu jaki teraz jest tam sprzedawany). Na targu jest cała ulica stoisk gastronomicznych z zimnym piwem, rusztami, grillami z pieczonymi kiełbaskami, ziemniakami i szaszłykami. Na miejscu pracuje wędzarnia, można także posilić się świeżymi, smażonymi rybami, nieodłącznie związanym z nadmorskim charakterem Gdańska. Turyści z zagranicy maja również okazję pokosztować tradycyjnych polskich dań takich jak pierogi, bigos, czy wiejski chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym.



Podobnie jak przed wojną, działa wesołe miasteczko, które W Gdańsku było wielką atrakcją. W 1938 roku zyskało ono dodatkową sławę, kiedy z cyrkowej menażerii uciekł dwumetrowy krokodyl i wskoczył do Motławy. Upłynęło sporo czasu zanim udało się go odłowić, a wydarzenie to wzbudzało powszechną sensację. Od tego czasu wesołe miasteczko zmieniło swój charakter - nie ma w nim już beczki śmiechu i nie przecina się kobiet piłą, jednak nadal pozostaje ono dużą atrakcją dla najmłodszych uczestników Jarmarku. 

Rokrocznie zwiększa się liczba stoisk ( i chińskiego towaru), wśród których są kramy numizmatyków, filatelistów, rękodzieł np. haftu kaszubskiego, a także kramy sukiennicze i galanteryjne. Na wielu stoiskach dostępne są antyki, popularny jest także "pchli targ" Wśród oferowanych towarów znalazły się tu także obrazy Kossaka, Witkacego i innych znanych malarzy (szkoda, że tego nie zauważyłam). Kolekcjonerzy i sprzedawcy przyjeżdżają tu nie tylko z odległych zakątków Polski, ale i z innych krajów takich jak Litwa, Łotwa, Niemcy, Austria, Szwecja, Izrael czy Uzbekistan. Sprzedają oni rękodzieła i pamiątki charakterystyczne dla swojego kraju.

Z owego Jarmarku jednak nic nie kupiłam, choć wiele rzeczy mi się tam podobało. Ale kiedy tak sobie spacerowała miedzy straganami, od jednej ulicy do drugiej, to rzucił mi się w oczy jeden sklepik w małej uliczce. Nie daleko od Neptuna. Uliczka nazywa się Lektykarska. W sklepie sprzedawane są wyroby rękodzielnicze, głównie szalików. No i przy samych drzwiach rzucił mi się w oczy piękne szalik w kolorze butelkowej zieleni, w dodatku we wzory w kształcie listków. No jak się patrzy, to aż czuć celtycki klimat. Co prawda obejrzałam tez inne szale i po przymierzałam. Ale jednak z tym pierwszym to była miłość od "pierwszego wejrzenia". Musiałam go mieć. I chyba zdaje się za każdym razem jak będę odwiedzać Gdańsk to będę zaglądać do tego sklepu. Po prostu ubóstwiam szaliki. 


Natomiast 4 lata temu na samym jarmarku kupiłam dwie o to nausznice.


A będąc w Szymbarku znalazłam krzyż celtycki :)

piątek, 15 lipca 2016

Lipiec jak drzewo lipowe oraz właściwości jej kwiatów



   Lipiec to właściwie pierwszy wakacyjny miesiąc, czas urlopów, wyjazdów i planowania podróży. Zwiedzanie, doznawanie wrażeń odkrywanie nowy miejsc i kultur oraz przede wszystkim odpoczynek od spraw codziennych. Jednym słowem żyć nie umierać. Dla Słowian była to radosna pora. Długi dzień i wysokie temperatury sprzyjały dobrej zabawie wieczorem przy ogniskach. Choć lipiec kojarzy się głównie z odpoczynkiem, to jest to jednak miesiąc żmudnej pracy. Pomimo tego, że sierpień to okres żniw, to jednak część zbiorów rozpoczynano właśnie już w lipcu. 
Kto choć trochę ma pojęcie o kulturze, wierzeniach i mitologii Słowian, ten wie, że jest ona bogata w wszelkiego rodzaju demony. W określonych miejscach i porze można było spotkać odpowiedniego do tego demona i ducha. Tak też w lipcu na polu można było napotkać na południce. Jak się domyślacie najczęściej widywano je w południowej porze na polu, najczęściej jej ofiarami padali ci co pracowali na polu, zbierali żniwa. Ale nie o tym rzecz się ma. O owym demonie napiszę innym razem.  
   Jako dziecko (kiedy miałam 5 - 6 lat) zastanawiałam się czasem dlaczego to nazywa się tak a nie inaczej. I między innymi czemu marzec jest marcem, a czerwiec czerwcem. Odpowiedzi na tak nurtujące pięciolatka pytania nie dostałam od dorosłych, pewnie dlatego, że sami nie wiedzieli, albo twierdzili bo tak i już byle bym dała im święty spokój. Nie dostając na to odpowiedzi w końcu sama stwierdziłam, że nazwy są przypadkowe, albo nazwano dany miesiąc przez proste skojarzenia z danym okresem. Dzisiaj ponawiam swoje pytanie, więc "Dlaczego lipiec nazywamy lipcem"? 

Jak się okazuje wytłumaczenie jest proste, ale też głębokie, bo sięga naszych pogańskich korzeni, a właściwie rodzimowierczych. Daleko szukać nie trzeba, bo chyba każdy zauważył, że słowo lipiec kojarzy się z tym pięknym drzewem - Lipą. To w tym siódmym miesiącu drzewo zaczyna kwitnąć i zaczyna przepięknie pachnieć. I tak było na całym terenie słowiańszczyzny. Zauważyli to nasi przodkowie. Był to na tyle mocny argument ze strony Słowian, że nie wykształciło się raczej pobocznych nazw. W każdym słowiańskim kraju nazwa siódmego miesiąca ma tą samą etymologie i brzmi bardzo podobnie co polskie słowo lipiec. Po ukraińsku jest to липень (lipenʹ), białoruskie ліпень (lìpenʹ)Również Kaszubi miesiąc ten określają jako lëpinc. To dowód na to, że Lipa godzi we wszystkie słowińskie narody i wszystkie rodzime nazwy tego miesiąc mają związek z tym drzewem. Co tylko potwierdza silną pozycje Lipy wśród Słowian. Lipa jako nazwa drzewa funkcjonuje we wszystkich słowiańskich nazwach, ale jeszcze ciekawsze jest to, że prasłowiańską postać tego wyrazu rekonstruuje się jako lipa. No dobrze, wszystko jasne. Wiemy skąd wywodzi się nazwa. Ale czym kierowali się Słowianie, że wybrali drzewo lipowe na nazwę? Warto przez chwilę się zastanowić, dlaczego lipa dla Słowian była na tyle ważna, że zdołała całkowicie zdominować nazewnictwo siódmego miesiąca roku. Lipa wśród wielu ludów była uważana za drzewo święte. Umiejscowiono ją po przeciwnej stronie gromowładcy ( w przypadku Słowian bogiem piorunów był Perun ). Poganie wierzyli, że w drzewo lipowe nie uderzają pioruny. Co jest kompletną bzdurą i przekonał się o tym każdy kto zginął pod tym drzewem. Skąd takiego przeświadczenie ze strony pradawnych ludów. Tego nie wiem i być może się nie dowiemy. Chociaż kto wie? 

Lipę utożsamiano z bóstwami żeńskimi i kultem Matki Ziemi. Traktowano ją jak drzewo miłości i życia rodzinnego. Słowianie składali pod tym drzewem ofiary, prosząc o urodzaj. Więc skoro sierpień to głównie miesiąc pracy w polu według praludzi słowiańskich, to najprawdopodobniej lipiec to miesiąc błagania i próśb o to, ab ta praca była jak najbardziej owocna. To stąd właśnie taka popularność kwitnących lip wśród Słowian. 
Obok dębu, drzewo lipowe było uznawane za "Święte". Najbardziej uwielbiana przez dobre bóstwa. Niszczenie go było ciężkim grzechem i mogło sprowadzić nieszczęście. Otaczaną ją czcią za swoje piękno oraz miododajne kwiaty mające moc leczniczą. Słowianie poświęcili lipę bogini, która zwie się Łada. Lipa symbolizowała zmysłowość kobiety i płodności, być może przez piękny zapach kwiatów kojarzono je z kobiecością.
Łada była córką Białobogi i Czarnogłowa. Opiekunka łowiectwa, opiekunka małżeństwa, pani mądrości. Łaskawa czyli ta która wyzwala. Łada troszczy się szczególnie o kobiety i dzieci, pomaga przy porodach, błogosławi młodym parom, obdarza duchowym bogactwem, zapewnia płodność i urodzaj. Młodożeńcy przynoszą bogini w darze żywe ptaki, kwiaty, jagody i miód, by w ich rodzinie zawsze kwitła miłość i zgoda. Niegdyś mówiono o kimś, kto ożenił się nie z miłości - "on nie z Ładą ożeniony" tzn. nie z wybranką swojego serca. Łada napełnia świat ciepłem, dobrocią i czystą, stroniącą od niskich uciech miłością.
Lipy czczone były w Polsce do XV wieku, chrześcijaństwo odkryło sposób na przeniesienie pogańskiego kultu lipy na Matkę Bożą, nazywając lipy drzewami Najświętszej Panienki, do dziś na wielu wsiach spotkać możemy kapliczki poświęcone Matce Boskiej właśnie pod lipą.

Zanim Polska stała się krajem "herbacianym", jednym z głównych napojów już za czasów Słowian była właśnie herbata z lipy, a także chętnie pito miód z kwiatów lipowych. Lipa to zioło, która ma wiele właściwości leczniczych. Kwiatostan lipy zawiera wiele prozdrowotnych substancji m.in.: flawonoidy, fitosterole, a także kwasy organiczne, sole mineralne, witaminę C i PP. Napar z kwiatów lipowych najczęściej wykorzystywana jest domowe lekarstwo na przeziębienie. Łagodzi kaszel, ból gardła oraz chrypkę. Również napary z kwiatów lipy stosowano jako pomocny, łagodny środek napotny w stanach gorączkowych w niektórych chorobach zakażnych jak np. anigina, grypa, zapalenie oskrzeli, gardła i jak wcześniej wspomniałam przy zwykłym przeziębieniu. Kwiaty te są pozyskiwane z dwóch gatunków - lipy drobnolistnej (Tilia cordata) oraz lipy szerokolistnej (Tilia platyphyllos). Kwiatostany lipy powinno się zbierać w początkowej fazie kwitnienia. Kiedy pogoda jest sucha i najlepiej z dala od ulic będącym źródłem zanieczyszczenia. Zebrane kwiaty suszy się z zacienionym przewiewnym miejscu. Herbata z lipy służy również jako lek uspokajający przy nadmiernej pobudliwości nerwowej i stanach napięcia nerwowego oraz maja problemy ze snem. W takim przypadku zamiast herbaty można zastosować kąpiel z naparu z lipy. W starej medycynie naturalnej napar z lipy stosowano zewnętrznie do obmywania skóry okładów, płukanek oraz do pielęgnacji cery. Regeneruje skórę i czyni ją elastyczną, usuwa piegi (jeśli ktoś ich nie lubi na sobie). Leczy stany zapalne, podrażnienia i swędzenie skóry. 
Moja babcia bardzo często parzy sobie ziółka, więc w przypadku ziół lipy sposób zaparzania będzie taki sam. 

Przepis na herbatkę z lipy:
  • Wysuszone kwiaty lipy wkładamy do małego garnuszka, które powinny wypełnić mniej więcej połowę naczynia. 
  • Zalewamy woda i przykrywamy. 
  • W stawiamy na najmniejszym ogniu na 10-15 minut. Woda nie może się zagotować
  • Po tym czasie odstawiamy na ok 30 minut aby zioła spokojnie naciągnęło.
  • albo zalać zioła wrzątkiem i odstawić na 20-30 minut.
Do herbatki można dodać sobie miodu lub sok malinowy.





A w internecie znalazłam przepis na kąpiel z lipy, którą z chęcią sama wypróbuje.

Zmieszaj 50 g kwiatów, 30 g rozdrobnionego kłącza tataraku, oraz po 20 g kwiatów lawendy i kwiatów lub ziela wrzosu. Zioła zalej 2 l. wrzącej wody i postawić pod przykryciem na 30 min. lub tak ogrzewać, aby nie doprowadzić do wrzenia. Przecedzić i wlać napar do wanny. Zioła umeiścić w woreczku płóciennym, zawiązać i zanurzyć w wannie wypełnionej do 1/3 wodą o temperaturze  37 - 38 °C.  Kąpiel powinna trwać 15-20 minut. Po kąpieli nie wycierać się ręcznikiem, ale owinąć się prześcieradłem kąpielowym, położyć do łóżka i ciepło okryć.


Przepis pochodzi z: Ożarowski A., Jaroniewski W., Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1987.


bogini Łada

!Uwaga!

Jeśli nie masz zamiaru pozostawić po sobie sensownego komentarza to daruj sobie spamy. Zapewniam cie, że go zignoruję lub skasuje.

Szukaj na tym blogu